Najnowszy album Bryana Adamsa zawiera jedenaście zupełnie nowych studyjnych aranżacji. Płyta ukazała się w sklepach pod koniec września, a pierwszy singiel zatytułowany "Open Road" pnie się coraz wyżej w notowaniach list przebojów. Piosenkarz kojarzony z ckliwymi balladami puszczanymi w radio ("Everything I do", "Heaven", "Have you ever really loved a woman" etc.) nie zamierza zmienić swojego wizerunku - kolejnym singlem będzie również ballada pt.: "Flying". Obraz jaki kreują media może się wydawać nieco mylący gdy przesłuchamy jego nową płytę. Zapowiadany "powrót do korzeni" jest widoczny. Chwytliwe melodie, szybkie gitarowe brzmienia, proste teksty i tradycyjna chrypka wokalisty sprawiają, że słucha się tej płyty bardzo miło i przyjemnie, ale też bardzo szybko ponieważ trwa ona zaledwie 37 minut. Słuchacz może nie odczuć niedosytu, bo kompozycje są bardzo spójne i utrzymane w świetnym klimacie, ale co jak co - trochę za krótko panie Adams! Warto zwrócić uwagę na nową wersję piosenki "East side story" oraz na przepiękną balladę "I was only dreming" napisaną wraz z orkiestrą pod dyrygenturą ś.p. Michaela Kamena. Jeżeli lubicie płyty z lat '80 i początku lat '90 to płytę tą pokochacie! Jest utrzymana w podobnym klimacie, ale zrobiona za pomocą nowoczesnych technik aranżacji. Miłego słuchania.
Oj źle się dzieje w państwie duńskim, źle... Pierwsza od sześciu lat studyjna produkcja niegdyś czołowego rockmana Kanady jest jak te pokoje hotelowe, w których powstawała - wycyzelowana, luksusowo opakowana i totalnie przewidywalna. Niestety, współautor jednego z większych hiciorów poprzedniej dekady- "(Everything I Do) I Do It For You"- powinien jak najszybciej udać się na wakacje, i to z dala od tych wszystkich room service. Jawi się tu jako artysta zjadający własny ogon - nie mający już niczego do powiedzenia, zmęczony karierą band. Mimo całej sympatii dla Adamsa, muszę z przykrością przyznać, że ta płyta po prostu mu nie wyszła.
Co z tego, że album brzmi nawet dość rockowo, że produkcja jak zwykle znakomita, a instrumentaliści spisali się jak należy, skoro po kilkukrotnym przesłuchaniu trudno w gąszczu bliźniaczo podobnych melodii, riffów i charakterystycznej chrypki cokolwiek zapamiętać... Przykładowo otwierająca całość "East Side Story" każdego dnia na świecie powstaje - tysiące podobnych utworów! Gdyby coś takiego nagrał debiutant, nikt nie zwróciłby na niego uwagi. Podobnie następny w kolejności "This Side Of Paradise" albo ckliwa jak sen cukiernika ballada "Flying" - nudy na pudy. Czasem tylko robi się żwawiej, ale dwie i pół minuty "She's A Little Too Good For Me" wiosny nie czyni. Nawet wybrany na singla i również wyróżniający się "Open Road" wpada jednym uchem tylko po to, by po chwili wylecieć drugim.
Czy można powiedzieć o "Room Service" coś pozytywnego poza podkreśleniem walorów czysto technicznych? Chyba tylko tyle, że płyta jest jednolita stylistycznie, co może być jednak zarówno zaletą, jak i wadą. No i na szczęście trwa niespełna trzydzieści sześć minut. Sama w sobie przypomina zwykły fastfood - doskonale podany i opakowany, ale w środku mdły. Bez polotu i pasji, bez żaru i jaj. Bez emocji. Dwója mocno wyśrubowana, chyba tylko za przeszłość.
~Paweł Piotrowicz | www.cgm.pl